autor: Piotr Łukasiewicz » lipca 13, 2009, 10:10 am
Boo Boo Davis pokazal wszystkim zgromadzonym w Lapidarium czym jest blues z Delty w XXI-wiecznym wydaniu. Dla czesci publicznosci, przyzwyczajonej do do wygladzonego, urockowionego bluesa mogl to byc lekki szok. Zderzenie z surowym chropowatym brzmieniem, bez upiekszen, solowek gitarowych itp moglobyc bolesne. Mysle ze w Warszawie takiego grania nie bylo jeszcze nigdy nie bylo
Nawet jesli dla czesci byl to szok to byl to szok krotkotrwaly. Publika dala sie rozruszac, poczula klimat i trans.
Ja jestem w pelni usatysfakcjonowany. Boo Boo zaprezentowal to co znam z jego 2 ostatnich plyt czyli proste, surowe brzemieni perkusji, brudny zardzwialy dzwiek gitary i czarny chropowaty wokal. Harmonijka bez wirtuozerii dopelniala calosci.
Wielki szacunek dla Jan Mittendorpa Johna Grisse! To muzycy europejscy ale zagrali jakby sztuki gry uczyli sie w juke joincie w Delcie Mississippi. Szacunek za sposob dopasowania sie do Boo Boo. Oni grali w tle, pod lidera, bacznie obserwujac rozwoj wypadkow. To wszystko bylo na niesamowitym luzie.
Szkoda ze to tylko 2 koncerty w Polsce bo tak niewiele osob mialo szanse poczuc korzennego bluesa. Mysle ze to nie ostatni raz bo Boo Boo dosyc czesto koncertuje w Polsce wiec relne szanse powrotu do Polski sa spore.