Koncert odbył się co prawda parę godzin temu, ale opowiedzieć już można. Odbierałem ten występ przez pryzmat dokonań Bakera ze św. pamięci Chrisem Jonesem i nie można nie powiedzieć, ze wiele, jeśli nie baaaardzo wiele brakowało. Bakera zachwalać nie trzeba. Zna go chyba każdy forumowicz. Chrisa Jonesa nie da się zastąpić nikim. Bird jest nieporównywalnie mniej sprawny, nie jest tak wszechstronny i nie porywa serc. A to chyba najważniejsze. Dość krytykowania - powiedzmy jednak coś pozytywnego. Nie jest to muzyka jakoś specjalnie zapadająca w pamięć, ale przez łatwe melodie może spodobać się jako taki lekki "dekompresor". Bird jakieś tam tło robi, a Steve Baker rzeźbi bardzo świeżo i niedociągnięcia kolegi nadrabia. Jedyny jednak utwór, w którym obydwaj panowie przyciągali uwagę jako duet, po równo to "One Word" - dedykowany Chrisowi Jonesowi i przyjaciółce Bakera. Piękny, szczery. Ot, taka króciutka relacja
Pozdr